Rykarda Parasol

Oda na cześć

czyli pokochajcie niszę

To będzie bardzo niszowy felieton, tak jak niszową artystką jest Rykarda Parasol. Będzie to zatem pochwała niszy i fundamentalne potępienie masowości, kultura masowa nigdy mi się nie podobała, a ostatnio nie podoba mi się jeszcze bardziej. Piszę go, ponieważ niezwykle intensywnie słucham nowej płyty Rykardy Parasol "For Blood and Wine", która dopiero co pojawiła się w Polsce, a ponieważ słucham ciągle jej nowej płyty, to i słucham ponownie jej poprzedniej, debiutanckiej, albowiem lubię słuchać kompleksowo, jak akurat mam intensywną fazę na jakiegoś artystę, to po prostu słucham wszystkiego, co nagrał, w tym przypadku sprawa jest o tyle prosta, że Parasol nagrała tylko dwie płyty.

Słucham maniakalnie i obsesyjnie, kończę słuchać i zaczynam od nowa, na razie zupełnie nie jestem w stanie przewidzieć, kiedy słuchać przestanę. Rykarda Parasol występowała kilka dni temu w Katowicach, ja akurat musiałem być wtedy w Krakowie, jeszcze nigdy w życiu tak bardzo nie chciałem być w Katowicach i tak bardzo nie być w Krakowie.

No dobrze, ale kto to jest Rykarda Parasol, spytają państwo przytomnie, i skąd ta nagła na jej punkcie obsesja? Otóż Rykarda Parasol jest amerykańską piosenkarką ze słonecznej Kalifornii, która śpiewa smutne piosenki, tak rozdzierające, że powinny być pisane w jakimś nieustannie szarym i nieskończenie deszczowym mieście. Poza tym jest to piosenkarka w pewnym sensie polska, stąd jej imię i nazwisko oprócz tego, że brzmią dość dziwnie, to przecież jednocześnie brzmią znajomo - to w połowie Polka, choć po polsku nie zna chyba słowa. Ojcem Rykardy był polski Żyd, który po wojnie, jako dziecko jeszcze, znalazł się w Stanach, jak już trochę podrósł, to poznał jakąś szwedzką emigrantkę, stąd się wzięła Rykarda, amerykańska pół Polka, pół Szwedka, dla uściślenia dodam, że ojciec Rykardy miał na imię Ryszard.

A skąd wiem, że nie zna ani słowa? Stąd, że oczywiście po wysłuchaniu płyty zacząłem szukać teledysków i koncertów w internecie i znalazłem fragment występu w krakowskiej Alchemii sprzed dwóch lat. Wchodząc na scenę, przywitała Parasol publiczność nie do końca jednak polskim powitaniem "Wilkommen", nie jestem pewien, czy jej ojciec zdążył córce powiedzieć, że wojna i okupacja w kraju jego pochodzenia się już skończyły. Wydaje mi się, że jak ktoś jedzie grać i śpiewać do kraju przodków, mógłby się nauczyć chociaż "witam" albo "dobry wieczór". Przyznam, że w tym momencie moja dla niej atencja mocna zapikowała, ale wkrótce jej to wybaczyłem, bo jestem w stanie Parasol dużo wybaczyć, powiedzmy sobie szczerze - są kobiety, którym potrafimy wybaczyć naprawdę wiele. Spróbuję więc nieco jej muzykę opisać, proszę sobie wyobrazić, że jest to twórczość wywodząca się z tych samych źródeł co Nicka Cave'a i PJ Harvey, tak często leci Parasol Cave'em, że można nazwać ją Cave'em w spódnicy, choć wiem oczywiście, jak koszmarnie to brzmi, ale proszę sobie przypomnieć płytę Cave'a "The Good Son" albo "Let Love In" i wyobrazić sobie, że te piosenki śpiewa kobieta o głębokim, zmysłowym, łamiącym się trochę głosie. Można ją nazwać nową PJ Harvey, ale jeśli PJ Harvey słuchała Rykardy, to musiała wpaść w panikę, otóż obecnie jestem przekonany, że Parasol bije na głowę Harvey, nokautuje ją, tudzież zakłada nelsona, Parasol, proszę mi wierzyć, w tej chwili wysyła PJ Harvey na artystyczną emeryturę.

Zresztą nie tylko Cave'a i Harvey ja tu słyszę, czasami wydaje mi się, jakby to Marianne Faithfull śpiewała, ma się rozumieć Marianne Faithfull z ostatnich płyt, po przejściach i przepiciach, w obłędnym "Drinking Song" czasami zawodzi Parasol jak sama Siouxsie Sioux. Piękne kobiety śpiewające o piciu zawsze robią na mnie wrażenie - jak Parasol śpiewa "Let's all sing a song, a song while we drink", to natychmiast mam ochotę pobiec do wiadomego sklepu, jechać do Parasol, gdziekolwiek ona jest, i pić z nią oporowo.

Dzieło Parasol jest spójne i przemyślane, spójrzmy choćby na okładki, wspominam o tym, bo bardzo lubię ładne okładki płyt, jak płyta ma ładną okładkę, to od razu bardziej mi się podoba. Okładki płyt Parasol, obie utrzymane w tej samej konwencji, ukazują kobiece postaci zamiast głów posiadające kwiaty, kojarzą mi się one od razu z obrazami Arcimboldo, który twarze na malowanych przez siebie portretach konstruował z warzyw, tyle że te portrety włoskiego mistrza były nieco, rzekłbym, odstręczające, kobiety z kwietnymi głowami na okładkach płyt Parasol są piękne i ujmujące, tak jak piękna i ujmująca jest jej muzyka. I Rykarda jest jak ten kwiat z okładki, ale kwiat mięsożerny, bo zjada słuchacza do ostatniej kości.

Z Parasol mam ten kłopot jedynie, że chciałbym, aby wszyscy się o niej dowiedzieli i absolutnie wszyscy kupili jej płyty, a jednocześnie pragnąłbym ją zachować tylko dla siebie, w sumie to dość typowe rozterki fana, mamy to przecież też z książkami czy filmami, cieszymy się, gdy tłumy idą na nasz ukochany film, ale jednak wolelibyśmy być jedynym widzem na seansie.

Słucham zatem Rykardy Parasol, pogrążam się w fascynacji jej muzyką i pogrążam się też w rozpaczy, nie z powodu nawet mało wesołego charakteru tych piosenek, otóż ja rozpaczam nad upadkiem świata, w którym poprzebierana nie wiadomo w co jakaś Gaga jest bohaterką zbiorowej wyobraźni, że ktoś, kto wyśpiewuje miazgę, pulpę i kaszanę, jest w centrum uwagi świata, co więcej - miazgę, pulpę i kaszanę, która już kiedyś przez innych była przetrawiona i zwymiotowana. Naturalnie łatwiej jest przełknąć letnią miękką pulpę niż coś, co wymaga od nas uwagi i refleksji, ale problem, zdaje się, leży gdzie indziej.

Problem chyba w tym, że współczesna kultura w sensie masowym jest kulturą odbieraną wyłącznie oczami, absorbowaną jedynie zmysłem wzroku, pozostałe zmysły prysły, stąd, jak informowały ostatnio w ekstazie media, teledyski jakiejś Gagi obejrzało na YouTube miliard ludzi. Gdy przeczytałem tę wiadomość, sam oczywiście obejrzałem kilka, i owszem, są to spektakularne widowiska, są to teledyskowe dzieła za duże pieniądze, to są może nawet rzeczy, które przejdą do historii sztuki teledyskowej, za którymi jednak nie stoi literalnie nic. No może inaczej: muzycznie i tekstowo stoi za tym Wielkie Nul, stoi doskonała artystyczna pustka, stoi nieskończona artystyczna nicość, dziś nicość, jak widać, jest w cenie, dziś na nicości zarabia się miliardy. Ale spróbujmy posłuchać tej jakiejś Gagi bez oglądania jej teledysków, posłuchać z zamkniętymi oczami. Cóż usłyszymy? Otóż usłyszymy jedynie mulącą melasę, muzyczny kit do okien i zawstydzimy się, że w ogóle tego słuchamy. Muzyki słuchać należy z zamkniętymi oczami, wtedy tylko można oddzielić ziarno od plew, przykre w tym wszystkim jest to, że dziś chleb dla mas robi się nie z ziarna, ale z plew właśnie, i zdaje się, że ten posiłek większości bardzo smakuje.

autor: Krzysztof Varga
źródło: gazeta.pl

 

Nadchodzące koncerty

Brak koncertów

Przeszłe koncerty

Zapytaj o artystę

Artysta:

Proponowany termin:

Imię i nazwisko / Firma:

Email:

Dodatkowe informacje:

Zamów newsletter

Zapisz się i bądź na bieżąco.

kup BILET

Tu znajdziesz pełną listę punktów sprzedaży biletów na nasze koncerty. Więcej

GRATISY - KONKURSY

Cyklicznie losujemy darmowe bilety na nasze koncerty oraz inne upominki: płyty, plakaty, autografy. Więcej

Dołącz do nas